Ben
Jakiś frajerek leży tam na ławce pod blokiem od rana, zabalował chyba nieźle. Wyminę go z daleka, żeby mi nie zaśmierdziało za bardzo, co jak co ale smrodu takiego to nie znoszę. Wolę te parę kroków nadrobić, do Biedroneczki w sumie i tak niedaleko, poranek całkiem przyjemny. O cośtam się trzepocze za tymi krzakami. Może kot. Ty, nie, to gołąb jest. Chyba jakiś nietenteges, bo skrzydło ma takie wygibane nieco. Szkoda koleżki no ale idę dalej, co ja będę za gołębiem latał.
W sumie rano całkiem pusto w tym sklepie. Ładuje kabanosy, mleko do kawki, bułę, ser, piwko sobie wezmę na wieczór, a co. Kurde no a tam słonecznik w promocji. Wezmę temu gołębiowi, może mu coś pomoże. Niesolony. Idę do kasy, pani ta, co zazwyczaj kasuje. Dzień dobry, dzień dobry. Jakaś dziunia za mną stoi i się patrzy na moje zakupy, może nigdy kabanosa nie widziała, bo sama tylko jakichś traw nabrała. Wracam tą drogą do gołębia, siedzi nadal za krzakiem. Skubany ucieka na nogach, nie leci, znaczy, że nie może. Wysypie mu tych ziaren, chyba się sczai, że to dla niego. Idę do domu.
Przy klatce zawracam. Cholerne ptaszysko, nie mogę go tam zostawić. Co jak co, ale w tym stanie to go zaraz jakiś kot zeżre i co wtedy, że się słonecznikiem naje, jak wszystko pójdzie na marne. Znajduje go. Wcina już te ziarna, znaczy apetyt ma, to chyba dobrze. Łapię go z zaskoczenia, od tyłu, żeby w te krzaki nie spier*olił, bo tam to się nie będę po niego ładował, bez przesady. Wracamy. W domu mu szykuje karton, mam na balkonie jeszcze ten stary po mikrofalówce, niech ma swoje cztery kąty. Ziarenka, dekielek z wodą, gazetami mu wyścieliłem, kurde, ale elegancka kwatera koleżko.
- Siedź se tam, nie sraj za dużo, bo toaletę to ci wymienię dopiero po pracy. Wolisz w domu czy na balkonie siedzieć? Padać ma to siedź sobie tutaj, nawet Ci cholera telewizor włączę, może coś będzie o gołębiach, to sobie pooglądasz. - Zerkam ostatni raz na sytuację. - No Ben, spier*alam do roboty, ktoś musi teraz na te ziarna dla ciebie harować, nie? - mówię mu z przedpokoju, żeby czuł, że wygrał życie, że mógłby tam zakończyć żywot, a teraz ma tak zajebiście. Nie odpowiada, ale ja wiem co myśli, widzę te ślepia pełne wdzięczności.
Wychodzę do tej roboty, bo mi się już robi w oczach za gorąco. Schodzę na dół. O, frajerek z ławki lezie w moją stronę.
- Panie, nie widział pan gdzie gołębia tutaj? Taki ze skręconym skrzydłem, uciekł ode mnie cholera, jak spałem i nie wiem, gdzie polazł.
- Kolego, czy ja wyglądam na jakiegoś cieniasa, co się za gołębiami ugania? - Na wszelki wypadek napiąłem karczycho, żeby się przyjrzał, że to jest moc, masa.
- A nie, dobra, sam se poszukam.
Idę dalej, co za frajerek. Będzie się do mojego Bena wtranżalał. Żul jeden. Pewnie mu nawet ziaren nie dawał.