Kroki
Gosia Zielaskiewicz
6 min read
Otwierając oczy, nie spodziewałem się niczego więcej, niż widok tego samego sufitu, trochę poszarzałego, z długim pęknięciem przy prawej krawędzi (”trzeba to będzie w końcu odmalować” - mówiła Mama średnio 3 razy do roku od 6 lat) i nijaką podróbką kryształowej lampy po lewej (“trzeba by te lampy powycierać z kurzu” - mówiła częściej, ale czyściła tylko w grudniu). Odwlekałem moment otwarcia oczu, z nadzieją, że jak najdłużej uda mi się udawać sen. Nie było to trudne, miałem wprawę, ale czasami zdradzało mnie nieopanowane kichnięcie, zwłaszcza latem, kiedy przez okno od rana wpadały promienie słoneczne, a na słońce kicham od zawsze, tak ze trzy razy nawet. Zdarzało się też, że akurat nie miałem o czym myśleć. To rzadko, zazwyczaj od tego co na świecie, wolałem to co sobie nawymyślałem w głowie, ale bywały takie dni, kiedy nużyły mnie już własne wątki i potrzebowałem jakiegoś bodźca, coś innego. Prosiłem Mamę, aby mi włączyła radio, albo telewizor przekręciła. Stał w innym pokoju, ale jak się pootwierało drzwi od mojej sypialni, salonu, zamknęło dobrze te od łazienki i przekręciło ekran w moją stronę, to nawet dało się pooglądać i nie musiała mnie sadzać do wózka. No i czasami przychodzili ludzie, do Mamy i do mojej choroby, pooglądać sobie, bo przecież nie do mnie. Dzisiaj był ten dzień. Słyszałem, jak rano wyjmowała graty z piekarnika, którego wnętrze służyło w tygodniu jako schowek na stare patelnie, których wciąż szkoda wyrzucić, a w weekendy pełniło swoje podstawowe zadanie i wydawało ciasto dla gości. Szuranie po kafelkach. Potem kroki po linoleum. Coraz głośniejsze, czyli idzie do mnie albo do łazienki.
- Wstałeś?
Wiadomo, że nie wstałem. Ostatni raz stałem 3 lata temu, potem już tylko leżałem, albo siedziałem w wózku, a ona codziennie pyta o to samo. A ja odpowiadam, bo co innego mogę.
- No nie śpię już.
Przekroczyła próg pokoju i od razu ruszyła do okna. Uchyli zasłony, otworzy “żeby się wywietrzyło po nocy”. Wróciła na próg, stamtąd lubiła rozmawiać o rzeczach dotyczących domu i świata poza. O rzeczach dotyczących mnie mówiła, jak siadała blisko na taborecie, jakby nie chciała, aby one się wydostały gdzieś.
- Masz dzisiaj gości, ciocia Żaneta będzie z wujkiem Hirkiem i Rafałem - nie miałem absolutnie żadnej ochoty na gości, którzy będą rozmawiać o mnie nade mną i dookoła mnie, na których pytania odpowie Mama, a ja będę udawał, że nie mam nic do powiedzenia. Będą rozmawiać o moim spaniu, sraniu i jak to musi być mi ciężko, a ja nic nie powiem, bo mnie nikt nie zapyta. - Robię jabłecznik. - Pokiwała głową, chyba dodawała sobie otuchy, że to była dobra decyzja. - I nawet lody kupiłam.
- Świetnie mamo. - Czyli dobrze obstawiałem. Kroiła rano jabłka, tak mi się zdawało, bo jakby był sernik, to by były inne dźwięki. Innych ciast raczej nie piekła, chyba że sąsiadka przyniosła rabarbar z działki, to z rabarbarem, ale teraz nie sezon na rabarbar.
- Wyprasowałam ci spodnie i bluzkę, to zaraz się ubierzemy. - Odwróciła się i zniknęła za framugą.
Czekałem, byłem ciekaw, po co znów prasowała mi te spodnie. Później i tak przykrywała mi je kocem, nawet kiedy było ciepło. Nie rozumiałem ani jednego, ani drugiego zjawiska, ale już się przyzwyczaiłem, żeby nie poruszać tych tematów, bo i tak się nie dowiem. Spodnie mi prasuje, chyba dlatego, że prasuje wszystko, a przykrywa, bo nie wiem co. “Mamo, ale jest 25 stopni” , “Tak, ale tu jest zawsze przesiąg”, albo “Ale jak się siedzi, to się inaczej odczuwa”, albo “A jak poplamisz te spodnie?”, ewentualnie “Tak ci będzie milej, bo to bawełna taka mięciutka”. A może mniej widać moje powykręcane chude nogi, ale przecież wiem, że mi tak nie powie.
Drzwi od jej sypialni przymknęły się głośniej, widocznie nie złapała na czas i przeciąg zrobił swoje. Osiem kroków po linoleum, obrót, próg, cztery kroki po mojej wykładzinie, cichsze klapanie. Dwanaście kroków z jej sypialnie do mojej. Niezmienne dwanaście kroków między naszymi nocnymi snami albo koszmarami. Źle liczę, czegoś brakuje, ale nie wiem, ile kroków robi od swojego progu do swojego łóżka, bo tego nie słyszę. Muszę ją kiedyś zapytać. Położyła ubrania na szafce.
- No, Radek, ubierzemy się i wsadzimy do wózka, to sobie posiedzisz w salonie bliżej telewizora, a ja tam to ciasto dokończę
- Okej.
Utkwiłem wzrok w suficie. Nie ubierzemy i wsadzimy, ona ubierze i ona wsadzi, ona mi zmieni pampersa, a ja mogę jedynie udawać, że nie widzę, że znoszę to spokojnie, choć w środku mnie trzęsie, telepie, chcę uciekać i powiedzieć, żeby sobie poszła, bo to moje, to ja, to ja sam chcę to wszystko. Ale nie mogę. Szukam na tym suficie czegokolwiek. Ta rysa czasami wygląda mi jak szyja żyrafy, chciałbym zobaczyć żyrafy w zoo, bo nigdy nie byłem. Czasami jak liść wierzby, trochę postrzępiony, w podstawówce robiliśmy kiedyś zielniki. Albo jak taki drewniany podłużny guzik z dwoma dużymi dziurkami, który miałem w takim zielonym polarze jak kiedyś byliśmy w górach, jak byłem mały. Chodziłem w nim cały tydzień, bo to był mój ulubiony, więc na każdym zdjęciu wyglądam tak samo. Strasznie żałowałem, jak z niego wyrosłem. Miał taką kieszeń jak kangur z przodu, ale też w tej kieszeni była druga mała i na zapięcie. Nie wiem, czy Mama o niej wiedziała, ale tam mogłem chować różne skarby, miałem monetę, muszelkę ślimaka i kryształek, który pewnie nie był kryształkiem, ale sam go znalazłem i tak wyglądał, więc w mojej ośmioletniej wyobraźni byłem odkrywcą skarbów. Skończyła już z dołem, góra jest bardziej do zniesienia. Ona to chyba rozumie, bo wcześniej nic nie mówi, ale jak już zakłada mi bluzkę, to wie, że teraz już może, bo przestałem być wyłączony.
- Zrobiłam ci kanapki wcześniej, zaraz ci herbatę zaparzę, to sobie zjesz. A teraz mi pomóż, tu się złap.
Złapałem się rękami tego wihajstra do podtrzymywania, a ona cofnęła się po wózek, który stał przy komodzie. Dwa kroki. Teraz musiałem się jej złapać, a ona musiała mnie przerzucić do wózka. Znany scenariusz, już się jakoś nauczyliśmy tego tańca, ale głównie to chyba ona już sobie jakoś wyćwiczyła podrzut czy jak to nazwać. Wylądowałem, poprawiła mnie. No i wiadomo, teraz weźmie koc. Górna szuflada komody już otwarta, dłonie zatapia w kocu, wyjmuje, rozkłada, otrzepuje, jakby miał szansę coś w tej szufladzie złapać i mnie okrywa. Nie pytam. Mógłbym sam dojechać do salonu, bo ręce mam w miarę sprawne, ale wiem, że ona i tak to zrobi, a jakbym dojechał sam to mnie przestawi po swojemu “żeby było więcej miejsca do przejścia”, albo “tu ci będzie wygodniej”, albo “tak będziesz miał bliżej balkon” czy inne takie.
Dojechaliśmy więc na odpowiednią pozycję, sięgnąłem po pilota, żeby poczuć choć trochę sprawczości nad własnym życiem, mogłem w końcu sam o czymś zadecydować i choć wybór ograniczony był ilością kanałów, to nadal pozostawał moim wyborem. Odbierałem kątem oka i ucha jej drogę do kuchni, przygotowanie herbaty i przyniesienie mi śniadania, ale większym kątem byłem jednak w tych kanałach. Reklama maści na bóle stawów, serial nie wiem o czym, program o motocyklistach, reklama herbaty odchudzającej, a to nie wiem…
- “Masz ochotę na lot w nieznane? Potrzebujesz wielkiej przygody, która zapewni ci dawkę adrenaliny? Chcesz poczuć, że żyjesz?” przemawiała do mnie atrakcyjna szatynka z jakiegoś wypasionego pojazdu, trochę jak ze Star Wars.
- No pewnie, że chce - powiedziałem sam do siebie i trochę do Pani z telewizji.
- Co?! - przyleciało z kuchni.
- Nic! - odkrzyknąłem. Kobieta z telewizora spojrzała mi w oczy. “W takim razie, zapraszamy”. Z ekranu wychyliła się jej ręka i wędrowała w moją stronę. Już prawie po nią sięgnąłem.
- Nie mogę, nie dziś - powiedziałem i szybko wycofałem słoń. Kobieta westchnęła i zrobiła lekko urażoną minę. “Można wiedzieć dlaczego?”
- Muszę zapytać Mamę, ile ma tych kroków od progu do łóżka.