Nie ma
Gosia Zielaskiewicz
3 min read
Rozległo się pukanie do drzwi, od razu takie głośne. „Czy ludzie nie mogliby pukać ciszej jakoś?” – pomyślała. Niechętnie, w zwolnionym tempie, podniosła się z fotela i ruszyła znaną sobie doskonale drogą przez korytarz do drzwi. Judasza nie miała, bo zawsze przerażało ją to zerkanie, kto jest po drugiej stronie. Przekręciła zamek i uchyliła drzwi, trzymając wzrok wlepiony w podłogę, bo przecież po butach najlepiej można rozpoznać gości. Nieznane brązowe trzewiki już ruszyły do przodu i rozgościły się w korytarzu, jak gdyby nigdy nic. Płaszcz zawisł na wieszaku, a jego właścicielka ruszyła w stronę kuchni.
– Halo, przepraszam, kim pani jest? Chyba pomyliła pani mieszkania – zawołała za oddalającymi się plecami, które nic jednak nie odpowiedziały.
Kobieta podniosła czajnik elektryczny i podeszła do kranu, aby nalać wodę. W tym czasie drzwi w korytarzu znów się otworzyły. Tym razem bez pukania. Do środka wszedł mężczyzna, który ewidentnie czuł się jak u siebie. Butów nie zdjął, ale odłożył teczkę i rzucił:
– Siku sobie zrobię. – Po czym zniknął za drzwiami toalety.
Usiadła. „Kim są ci ludzie?”.
Woda w czajniku elektrycznym bulgotała na tyle głośno, że kubki smakowe wyczuwały już jej ulubiony napar. Spojrzała w stronę kuchni, gdzie w szklance czekała torebka jej herbaty z pokrzywą. Kobieta, którą do tej pory mogła obejrzeć tylko od strony pleców, odwróciła się i patrzyła w jej kierunku niewidzącym wzrokiem. Rudawe włosy, wąska twarz, niewielkie zielone oczy za barierką prostokątnych okularów, mały nos, płaskie, szerokie usta, długa szyja.
Pstryk.
Czajnik zakończył swoją misję, sięgnęła więc po niego i zalała szklankę wrzątkiem.
Toaleta otworzyła się.
– Fajne mydełko tu jest, lawendowe jakieś. Starczy dla mnie wody na kawkę?
– Nie starczy, proszę wyjść z mojego domu – powiedziała, ale wzrok mężczyzny nie dotarł do niej ani razu.
– Starczy, cały czajnik wstawiłam, zrobi pan sobie? – odpowiedziała kobieta z kuchni, jednocześnie mieszając cukier w herbacie.
„Przecież ta herbata jest najlepsza bez cukru, po co ona ją słodzi?” – pomyślała. Poczuła najmocniejsze do tej pory przekraczanie jej granic. Herbata, toaleta, siku, mydełko, ale cukier? To już przesada. Wstała i dwoma krokami dotarła na środek drogi łączącej toaletę z kuchnią. Stanęła przodem do mężczyzny.
– Proszę wyjść z mojego domu. Jak państwu nie wstyd tak się panoszyć u kogoś? – przemówiła w stronę idącej ku niej twarzy, ale ta wyminęła ją bez mrugnięcia okiem.
– Pani tu długo zostanie? – zapytał mężczyzna tę rudą cukrzyczkę.
– Jakiś czas będę, wypiję herbatę i sobie odpocznę, później pójdę na jakiś spacer może.
– Ja tylko chwilę, siku, kawka i lecę dalej w drogę.
Cukrzyczka pokiwała głową z fotela, w którym rozgościła się chwilę wcześniej.
„W moim fotelu”.
– Dlaczego państwo mnie ignorują? Nie czuje pani, że ten fotel jest wygrzany? Siedziałam w nim chwilę wcześniej! – pozwoliła sobie unieść głos i wreszcie dać upust emocjom. – Proszę stąd iść! Co to są za żarty?!
– Wie pani, całkiem miłe to miejsce, ciche takie. Szkoda, że nie mogę zostać dłużej. – Wziął do ręki parujący kubek i usiadł przy kuchennym stole ze wzrokiem skierowanym w stronę okna.
Okno. Widok na świat. Oboje patrzą w okno. Wszyscy patrzą w okno. "Stanę w oknie, wtedy z pewnością mnie w końcu zauważą" - pomyślała. Ruszyła do przodu. Wyprostowała plecy z nadzieją, że taka szeroka postawa obejmie cieniem całe okiennice, że może nawet się przestraszą. Patrzyła w ich oczy na zmianę, prawo do kuchni, lewo na fotel. Śmiało. Może nawet groźnie.
– Idźcie stąd! Wynoście się! – ryknęła. Zamachała rękoma. Wzrok w lewo. – Ty ruda cukrzyczko! – Wzrok w prawo. – Ty wredny dziadu!
Nie drgnęli. Patrzyli w okno. Jej ciało nie stanowiło żadnej bariery. Ich wzrok przenikał przez nią. Przyglądała się im bezwstydnie. Podeszła do mężczyzny i zamachała mu przed twarzą. Nic. Nachyliła się i chuchnęła mu do ucha. Nic.
– Szkoda tej kobiety w sumie. Wie pani, podobno całkiem młoda... – Skierował wzrok w drugą stronę. – Czy wiadomo, co się stało?
– A to pan nie wie? Wszyscy gadają o tym. – Upiła łyk i wzięła głębszy wdech. – Podobno żyła jak duch, jakby chciała, żeby jej nie było, żeby wszyscy jej dali spokój. Jak czasami wychodziła, to jakoś tak, że podobno zlewała się z chodnikiem.
– No i co potem? – zapytał.
Spojrzała na niego zdziwiona tym pytaniem
– No jak to co? Zniknęła.
